Nawdychajmy się soli i chodźmy na grilla- recenzja Sausage Party

Jak najprościej opisać ten film? Żarcie, seks, religia, easter eggi i śmierć, na dużo po nad te 5 zwrotów nie liczcie.  Zresztą czego można się spodziewać wiedząc, że w scenariuszu maczał palce nie jaki Seth Rogen. Jeśli oglądacie dużo komedii to na pewno nie raz trafiliście na tego jegomościa i jego poczucie humoru. On i jego wesoła ekipa z "Supersamca" czy "The night Before" postanowili sobie ostro przyćpać i stworzyć coś czego nie da się jednoznacznie określić jednym wspólnym słowem. Film ten lawiruje od momentów zabawnych, czasem bardzo trafnych, po niesmaczne i zupełnie niepotrzebne w poszczególnych scenach. Nie jednokrotnie mogąc przyprawić widza o mdłości z obrzydzenia. Ale zacznijmy od początku.

Zdjecie z filmu "Sausage party", reż. Conrad Vernon, Greg Tiernan, studia: Annapurna, Sony Pictures Entertainment(SPE) Columbia Pictures.

Chyba nikogo nie zdziwię jak powiem, że film ten jest o produktach spożywczych, które żyją, co więcej mają własną religię i nie znając strasznej prawdy wierzą, że my ludzie jesteśmy bogami. Dużo tu bluzgów, dużo erotyki i jeszcze więcej sucharów rodem ze stajni "Szajsburgera". Głównym bohaterem wydaje się być parówka o imieniu Franek, (tak w tym filmie żarcie ma imiona i nazwiska), który dowiaduje się o tym, że ludzie są "mordercami" i postanawia innych współbratymców w sklepie skąd pochodzi namówić do buntu przeciw swoim bogom.

Sama animacja nie robi wielkiego wrażenia, szczególnie patrząc na najnowsze filmy Pixara czy Dreamworksa i ich dopracowane tekstury. Przyrównując do nich "Sausage Party" wypada bardzo blado. Ale uwierzcie, że i tak nie jest źle jak weźmiemy do porównania taki film jak "Foodfight", do którego Sausage trochę nawiązuje samą formą pomysłu. A skoro już mowa do nawiązań to jest ich tu od groma. Od oczywistego, który bardzo mało dyskretnie rzuca się w oczy, czyli że wiara jest ślepa, po różne inteligentnie wplecione w tło historii jak postać Meata Loafa, Stephena Hawkinga, czy nawet nawiązanie do historii rdzennych mieszkańców Ameryki północnej. Jest też wątek konfliktu między Izraelczykami a Palestyńczykami, ukryty pod tym, że produkty jednej i drugiej kultury stoją na tej samej półce i wciąż się wzajemnie obrażają i walczą o terytorium półki. Wiecie "wyczucie". Od razu przed zakończeniem tej recenzji odradzam ten film ludziom bardzo wierzącym, mogą wyjść zbulwersowani, ponieważ ten film jawnie namawia do odrzucenia jakiejkolwiek religii  uznając, że są to zmyślone bajki stworzone by manipulować daną grupą.

Nie ukrywam, że sam pomysł obrazoburczej komedii cisnącej sobie po wszystkim co aktualnie dzieje się w naszym świecie bardzo mi się podobał. Miałam nadzieję  na w miarę inteligentną komedię, która dzięki swojej stylistyce będzie sobie mogła pozwolić na dużo szczerych aluzji i nawiązań do tego co dzieje się w obecnych czasach na świecie. Ale nie, no bo, po co, lepiej przekonywać widza, że fuck, w co drugim zdaniu jest taki zabawny. Albo, że "ŻART" bez podtekstu seksualnego nie może być śmieszny. Patrząc na zwiastun myślałam, że to będzie naprawdę chory film, po którym człowieka już mało co zaskoczy w jakimkolwiek innym filmie, jednak trochę się pomyliłam. Nie chce abyście zrozumieli mnie źle bo wciąż prawdą pozostaje, że te 2 minuty trailera to jedne z najlepszych części filmu. I widać to szczególnie w środku seansu kiedy cały film jak by trochę siada i wszelkiej maści fucków jest znacznie więcej niż na początku filmu, a my jesteśmy wciąż bombardowani jesteśmy różnymi easter eggami, nawiązaniami do polityki czy nazizmu, różnicami kulturowymi albo do różnych orientacji seksualnych, niektórych ukrytych niektórych jawnych. Czy na przykład tym, że jedna z postaci bardzo przypomina wyglądem nieludzko wnerwiającego pana spinacza, pomocnika w Wordzie 98 i XP. Każdy kto obcował z tym systemem i musiał znosić tego potworka. Również dostrzeże to nawiązanie. Innym nawiązaniem jest przeżuta przez naukowca guma do żucia, która dzięki temu zyskuje wielką inteligencję do wszelkiej maści filmów o super bohaterach i tego w jaki trywialny czasem sposób zyskują swoją moc. 

Więc jeśli się już przebrnie, przez te wszystkie pomyje, zostaje miałkie coś, które próbuje jakoś prowadzić tą niespójną fabułę opartą na różnych gagach. Szczególnie bardzo zawiodłam się na czarnym charakterze w tym filmie. Nie, nie chodzi o ludzi. Twórcy postanowili stworzyć w tym całym miszmaszu dodatkowego rzekomo głównego złoczyńcę-  płyn do irygacji (ha,ha). Który krótko mówiąc jest nudny. Nie do końca logiczne są jego pobudki oraz zachowanie. Nawet jeśli chodzi tu o wielką zemstę. Zupełnie tak jakby miałbyś pewnego rodzaju katalizatorem i twórcy próbowali za jego pomocą jakoś pozszywać te kilka wątków, które powstaje w trakcie filmu. Kiedy bohaterowie błąkają się bez celu marnując tylko "taśmę filmową", w różnych sklepowych sceneriach. Jak na postać, która miała aspiracje by być jedną z ważniejszych w filmie. Nic o nim nie wiemy. Po prostu w pewnym momencie dowiadujemy się, że wszyscy się go boją i tyle. A nie, przepraszam jest jedna scena jak bestialsko morduje i wypija soczek, a potem widzimy go jeszcze raz i pod nim stertę zamordowanych produktów i tyle. A potem nagle w finale wyskakuje jak zając z fasoli.

Zdjecie z filmu "Sausage party", reż. Conrad Vernon, Greg Tiernan, studia: Annapurna, Sony Pictures Entertainment(SPE) Columbia Pictures.
Jednak pod koniec film znów łapie tępo i wraca na właściwe tory. I jedną z bardziej wartych śledzenia staje się historia przyjaciela franka, gdzie kulminacja tego wątku wydaje się być najbardziej nieprawdopodobna, absurdalna i zaskakująca w tym wszystkim co nas otacza. Pomijając oczywiście niesławną scenę grupowej orgii wszystkich produktów spożywczych. Sama końcowa scena wydaje się pozostawiać otwartą furtkę dla kolejnej części, więc strzeżcie się, ponieważ patrząc na to jak dobrze ten film poradził sobie w box offisie na 90% powstanie druga część Sausage party. 

Idąc na ten film z góry zakładałam ze będzie on totalną porażką i powiem wam, że dzięki temu, że miałam wobec niego tak niskie oczekiwania nie zawiodłam się, wprost przeciwnie. Musze przyznać, że pod pewnymi względami podobała mi się ta animacja, a właściwie to, że film konsekwentnie do końca zostaje bezkompromisowy i wierny swoim chorym założeniom. Mając dość wysoką odporność na różne głupoty pojawiające się w tracie, nie bawiłam się aż tak źle jak przypuszczałam że będę. Haniebnie wpiszę sobie ten film gdzieś do mojej listy filmów guilty pleasure, ponieważ, jak kiedyś będzie leciał o 23:00 na TV4 to jest spore prawdopodobieństwo, że jeszcze go obejrzę, żeby usmażyć sobie te kilka szarych komórek.  Więc podsumowując czy jest to dobry film? Oczywiście, że nie, ale nie o to tu chodzi. Niestety tego filmu nie mogę nikomu polecić, nawet fanom komedii Setha Rogena. Jednak uważam, że każdy powinien go zobaczyć, choćby po to aby przekonać się na własnej skórze, czy taki film mu się podoba czy nie. Ode mnie "Sausage Party" dostaje ocenę  4/10 i uwierzcie, że to tylko dzięki kilku scenom odpowiadającym zresztą liczbie oceny.







Komentarze

Popularne posty